Adam Pawłowski – blog historyczny

23 grudnia 2015

Z cyklu Polak potrafi, czyli metody żebracze wydrwigroszów w Rzeczypospolitej

Opublikowano: 23.12.2015, 8:19

images_EA_big

Postępujące rozwarstwienie społeczne powoduje coraz większy rozdźwięk między bogatymi a biednymi. Polega ono na tym, że jedni bogacą się do niebotycznych rozmiarów aż nie wiedzą co robić z pieniędzmi, na co je wydawać lub w co inwestować, podczas, gdy inni popadają w coraz większą biedę, tak, że nie stać ich nie tylko na zaspokojenie podstawowych potrzeb ludzkich, ale nawet na przedłużenie swojej egzystencji. Dysproporcje widoczne są szczególnie teraz w okresie przedświątecznym. Taki jednak stan nie jest niczym nowym, zdążyliśmy się już przyzwyczaić, znamy go bowiem od setek lat i wiemy, że, jedni posiadali własność i to co jest potrzebne do jej pomnożenia, a cała reszta – większa część społeczeństwa – była nie tylko tego pozbawiona, ale w ogóle było to dla niej nieosiągalne. Naturalnie owe różnice przynajmniej kilkukrotnie w toku dziejów mocno się zacierały, żeby później ponownie nabrać swej mocy. Pomimo to jednak w dalszym ciągu odsetek biednych lub średniozamożnych stanowił ogromną większość narodu. Wzmagały to różnego rodzaju kryzysy ekonomiczne, społeczne lub polityczne. Wielu popadając w stan biedy pogrążało się w marazmie, beznadziei, czy braku wiary w ponowny sukces lub przynajmniej normalność. Część tylko wyzwalała w sobie moc do odbicia się od dna próbując powrócić do dawnej świetności poprzez ciężką pracę. Z pośród tych, którym się nie udało, zawsze pojawiał się pewien procent ludzi chcących iść drogą na skróty, których to określano jako włóczędzy, żebracy, maruderzy. W skrajnych przypadkach większość z nich podsumowywano mianem cwaniaków, oszustów czy złodziei nadających się pod pręgierz, katowski miecz lub do więzienia i nie uważano ich za ludzi potrzebujących współczucia. Stąd od setek lat patrzymy na ludzi żebrających, włóczęgów i domokrążców podejrzliwym okiem. Jest to spowodowane opracowanymi przez nich nieraz do perfekcji metodami wyciągnięcia pieniędzy od napotkanych ludzi, mieszkańców miast i wsi do których przybyli ci „potrzebujący”. Metody te to nic innego jak oszustwo i złodziejstwo. Przyjrzyjmy się więc jak w dawnych wiekach wszelkiej maści podejrzani ludzie funkcjonowali próbując zarobić, a się nie narobić. Widzicie podobieństwo obecnych czasów z dawnymi wiekami? Dla uściślenia jeszcze, przedstawione w niniejszym tekście metody były wykorzystywane przede wszystkim od późnego średniowiecza po XVIII wiek epoki nowożytnej i dotyczyły głównie obszaru Rzeczypospolitej, aczkolwiek swoim zasięgiem oddziaływania wykraczały niekiedy szerzej, na inne części Europy. Po drugie, wymienione sposoby zostaną opisane zgodnie z numeracją liczbową, nie jest to jednak lista zamknięta, a tylko pewna propozycja najczęściej wykorzystywanych metod wzbogacenia się za pomocą oszustwa na krzywdzie innych. Owe metody w pewien sposób określają jakby kategorie tych żebraków, włóczęgów i maruderów, co nie oznacza, iż dany wydrwigrosz posługiwał się w kombinowaniu i oszustwie względem innych tylko i wyłącznie jedną metodą. Sporo z tych sposobów wyciągnięcia pieniędzy stosowana jest z powodzeniem również w obecnych czasach, inne natomiast zdezawuowały się ginąc wraz z rozwojem komunikacji, policji i wszelkich systemów bezpieczeństwa.

Poznajcie 10 najlepszych metod żebraczych wydrwigroszów stosowanych w Rzeczypospolitej Obojga Narodów:

  1. żebracy spędzający cały wolny czas pod kościołami w oczekiwaniu na dzień targowy, odpustowy. Eksponowali swoje kalectwo pokazując chore kończyny lub ich brak. Zdarzało się, że pokazywali nawet rany po niesprawiedliwym – ich zdaniem – uwięzieniu, po łańcuchach lub torturach, co miało skruszyć zatwardziałe serca napotkanych wiernych
  2. pielgrzymi prawdziwi i oszuści, zaopatrzeni w długą listę przygód w których często co drugie słowo, lub nawet wszystko, było kłamstwem. Dawniej był to niejako zawód wobec częstego pielgrzymowania po polskich miejscach kultu (tj. Częstochowa, Leżajsk, Sokal, Jarosław itp.) czy europejskich (Loreto, Compostela) i śmiało można by wyodrębnić kilka osobnych podkategorii pątników. Byli pielgrzymi krążący po domach ze swoimi opowieściami, liczący na zapomogę w zamian za uraczenie historiami o świętych miejscach i cudach, które widzieli lub doświadczyli. Byli pątnicy sprzedający dewocjonalia, którzy przy tej okazji naciągali wiernych (np. zwykły piach podawali, że pochodził z Ziemi Świętej). Byli pielgrzymi z fikcyjnymi relikwiami lub kartkami z magicznymi napisami, których posiadanie rzekomo zapewniało właścicielowi pomyślność w gospodarstwie lub życiu rodzinnym
  3. kwestarze prawdziwi lub fałszywi zbierający na remont lub odbudowę szpitali, kościołów czy utrzymanie ubogich podopiecznych. Fałszywi kwestarze często zabierali sporo pieniędzy z zapieczętowanych puszek, podrabiali nawet pieczęcie instytucji charytatywnych lub kościelnych, które ich rzekomo wysyłały w teren
  4. wydrwigrosze-poszukiwacze skarbów – na ten okres w dziejach świata przypada wzrost ilości wojen oraz świetność piractwa, stąd niezwykle modnym było oszustwo związane z możliwym zakupieniem map do odkrycia zakopanych pośpiesznie skarbów na bezludnych wyspach, na plażach tajemniczych ukrytych zatoczek lub zatopionych na dnie jeziora czy bagna. Mapy takie można było zakupić właściwie w każdej tawernie, gospodzie i to pod każdą szerokością geograficzną. Na ziemiach polskich proceder ten został przeobrażony, iż odbywał się raczej bez map. Pojawiał się mianowicie taki wydrwigrosz, który oferował łatwowiernym ludziom możliwość wzbogacenia się poprzez wejście z nim w spółkę i odkopanie skarbu po zbójach, żołnierzach, a dla uwiarygodnienia swojej opowieści pokazywał potencjalnemu wspólnikowi pozłacany lub posrebrzany pierścień czy inny brylant. Jedynym problemem było, że potrzebował taki naciągacz, sprzedający fałszywą historię, zaliczkę od ewentualnego wspólnika, na specjalny zakup magicznych środków w celu uspokojenia złych mocy strzegących skarbów. Oczywiście po otrzymaniu zaliczki oszust znikał i słuch po nim ginął
  5. fałszywi jeńcy wracający z niewoli muzułmańskiej – XVII wiek był wypełniony w przypadku Rzeczypospolitej stałymi walkami z Turcją i jej lennikami Tatarami, a to powodowało, że znaczna ilość poddanych państwa polsko-litewskiego, zwłaszcza ludność zamieszkująca kresy południowo-wschodnie państwa, była narażona na popadnięcie w niewolę muzułmańską (kobiety często trafiały do haremów, natomiast mężczyźni na galery). Po wielu latach jedni wracali z owej niewoli wykupieni przez rodaków np. rodzinę, przyjaciół, inni uciekali, a jeszcze innym nigdy nie było dane wyrwać się z jasyru. Problem popadnięcia w niewolę turecką, bądź tatarską był na tyle duży, iż rodził możliwość wykorzystywania ludzi dobrego serca i oszukiwania ich pod względem finansowym. Sporo wracających z niewoli dysponowało bowiem specjalnymi zaświadczeniami wystawionymi przez proboszczów parafii czy przeorów klasztorów istniejących, ale również tych nieistniejących, które miały potwierdzać ich wykupienie. Żerując w ten sposób na litości innych mogli liczyć na strawę i posłanie
  6. egzotyczni przybysze lub podszywający się pod takich Polacy, czyli sułtańscy synowie – wychowani przez chrześcijańskie matki. Chcieli nawrócić Turcję na katolicyzm. Krążyli po Europie, w tym Rzeczypospolitej, w poszukiwaniu azylu do wyznawania w spokoju wiary chrześcijańskiej czy nawet sojuszników w ewentualnej wyprawie na Portę
  7. rzekomi bogaci szlachcice, jedynacy pochodzący z odległych części kraju – podawali, iż zostali okradzeni w drodze, obrabowani przez zbójów. Swoją historię uwiarygadniali sypiąc z rękawa ogromną ilością imion i nazwisk, doszukując się z tymi od których oczekiwali pomocy wspólnych znajomych czy związków rodzinnych. Plusem dla nich była w tamtych czasach trudność w komunikacji i w związku z tym zweryfikowanie podawanych przez nich danych w szybki sposób.

Na marginesie jeszcze wmawianie, iż zostało się okradzionym było powszechną praktyką wydrwigroszy. Często pod kościołem leżeli tacy naciągacze nago lub niekiedy chodzili nawet po domach w takim stanie. W bezpiecznym miejscu ukrywali swoje ubrania i w ten sposób – mając przekonywujący dowód, czyli swoją nagość – błagali o przyodziewek, strawę, grosz na drogę. Otrzymane dobra, np. przyodziewek, później sprzedawali

  1. wydrwigrosze-pomocnicy – ci, którzy naciągali chłopów i mieszczan oferując swoją pomoc w wyszukaniu odpowiednich dokumentów poświadczających ich prawo do zwolnień lub przywilejów. Uwzględniały one zwolnienie z czynszów lub pańszczyzny, stąd potencjalni klienci nie żałowali grosza na uzyskanie takich papierów
  2. wędrowni znachorzy czy egzorcyści – ci, którzy umieli pomóc we wszystkich bolączkach, znali się ponadto na czarnej magii i potrafili wypędzić diabła, odpędzić złe moce, niszczycielskie siły (tj. wichury, burze, susze, powodzie), podobnie jak skierować je przeciwko wrogowi potencjalnego klienta
  3. symulanci – chodzili po domach i serwowali napotkanym ludziom opowiastki o różnych swoich chorobach. Zdarzali się także symulanci przykościelni, którzy symulowali padaczkę poprzez padanie przed świątynią z mydłem w ustach lub puszczający sobie krew przy pomocy słomy

Przedstawione w niniejszym tekście 10 sposobów wyciągnięcia przez włóczęgów, żebraków czy maruderów pieniędzy od ludzi dobrego serca były najpopularniejszymi metodami pozyskiwania środków do życia przez wydrwigroszów w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a często także w innych częściach Europy. Pod żadnym jednak pozorem nie jest to lista zamknięta i być może dałoby się tutaj przytoczyć kilka innych, równie dochodowych metod. Z całą pewnością ów sposoby doskonale potwierdzają zaradność Polaków zgodnie z porzekadłem, iż „Polak potrafi”. Odnosi się to jednak nie tylko do włóczęgów, żebraków i maruderów, ale także do tych, którzy byli narażeni na oszustwa. Ci bowiem, uczciwie zarabiający na życie ludzie nie zawsze byli głupi, łatwowierni i bojaźliwi. Nierzadko wręcz byli bardziej sprytni od nachodzących ich domokrążców i znali doskonale wymienione metody wyciągania pieniędzy, a także potrafili się przed nimi skutecznie chronić. Znajomość fachu wydrwigroszów potwierdzały mieszczańskie utwory ukazujące się drukiem już w początku XVII wieku. Jeden z nich opisany przez autora o pseudonimie Jan Dzwonkowski, ukazany drukiem w 1612 roku, odsłaniał popularne sposoby włóczęgów i innych oszustów uzyskania jałmużny od ludzi pomocnych, chociaż łatwowiernych:

„Dobrze dawać jałmużnę babom albo dziadom,

Ale takim, co ich kto prawie dobrze świadom.

Którzy abo w szpitalu, abo przy kościele

Jakąkolwiek chorobą ułomni na ciele.

Ale nie tym, co owo po jarmarkach łażą,

Lada kędy na trecie w błocie się umażą,

Prawie na samej ścieżce, gdzie go nikt nie minie,

Rozłoży się jako wół a nogę odwinie.

Jeszcze sobie zawiąże lada szmatą głowę,

Rękę opak wywróci a odmieni mowę.

Abo pośrzód kościoła między ludźmi klęknie,

Jednym razem zabeknie, aż się każdy zlęknie.

To by drugi rozumiał, choroba mu bywa,

Sztuka to je dziadowska, chytra, niecnotliwa.

(…) Jakie takie szalbierstwo, gdy jedno popłaca,

Lepsze, komu się zejdzie, niźli ręczna praca.

Tę książkę ofiaruję za kolędy dziadom,

Com pisał, to prawdziwie, bom sam tego świadom”.

Świadomość jak działali wydrwigrosze była więc całkiem duża, chyba nawet większa niż dzisiaj wśród Polaków w kwestii tego jak naciągają starsze osoby oszuści np. metodą na wnuczka. Strzeżcie się oszustów, zło czai się wszędzie !

 

(obrazek pochodzi ze strony ostrodzki.bloog.pl)

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.